
PRZEGLĄD MEDIÓW

Wojciech Pokora
Redaktor
Dwa lata później
„Czy Europa robi dostatecznie dużo?” - pytał w kontekście Ukrainy na Monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa kanclerz Niemiec Olaf Scholz. Pytał retorycznie, bo odpowiedź była znana każdemu przedstawicielowi państw europejskich obecnemu na sali – nie. Europa nie robi dostatecznie dużo nie tylko w kontekście pomocy Ukrainie, ale także w kontekście zapewnienia bezpieczeństwa własnym obywatelom. I doskonale w ten ton pytania kanclerza Niemiec wpisała się pośrednia odpowiedź, której udzielił prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski, który przemawiał zaraz po nim:
„Nie pytaj Ukrainy, kiedy wojna się skończy; zadaj sobie pytanie, dlaczego Putin może ją kontynuować”.
Dwa lata temu ukraińska determinacja i odporność w walce z rosyjskim najeźdźcą zaskoczyła świat. W szybkim tempie ukraińskie społeczeństwo, a co za tym idzie także przywódcy, doświadczyli wielkiej empatii ze strony zachodnich sąsiadów. Za gestami zwykłej ludzkiej solidarności, szły także ważniejsze działania, takie jak wsparcie militarne i finansowe zaatakowanej Ukrainy. Ten stan rzeczy utrzymywał się jeszcze w ubiegłym roku, czego wyrazem był fakt, iż w ogłaszanym corocznie w Monachium wskaźniku ryzyka, pięć krajów G7 postrzegało Rosję jako największe zagrożenie dla bezpieczeństwa. W tym roku, po dwóch latach wojny na pełną skalę, to zdanie podzieliło już tylko dwóch członków G7. Wiele się zatem zmieniło przez ostatni rok, co pośrednio daje odpowiedź prezydentowi Ukrainy na jego apel – dlaczego Putin może kontynuować wojnę. Właśnie przez te zmiany w jego odbiorze przez kraje G7, a także przez zmiany w sytuacji politycznej na świecie.
Pośredni wpływ na odbiór wojny na Ukrainie mają wydarzenia na Bliskim Wschodzie i w wielu krajach Afryki, gdzie konflikty przestają być lokalne i zaczynają angażować nie tylko kraje ościenne, ale także dyplomację krajów szeroko rozumianego Zachodu. Dlatego szerokim echem odbił się jeszcze jeden cytat z przemówienia Olafa Scholza w stolicy Bawarii:
„Bez bezpieczeństwa wszystko inne jest niczym”. Słowa te nabrały szczególnego wymiaru gdy do uczestników Konferencji dotarły dwa szczególne pozdrowienia z Moskwy. Pierwszym była śmierć Aleksieja Nawalnego, drugim zdobycie przez Rosjan Awdijiwki. W ten sposób wielki nieobecny monachijskiej konferencji znów (jak w 2007 roku) stał się jej bohaterem. Władimir Putin potrafi skutecznie wywołać szok u zachodnich elit, jednak czy tym razem, jak we wspomnianym 2007 roku, ten szok będzie równie krótkotrwały?
„Suedkurier” w swojej relacji z Monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa zauważył, że „ani Europejczycy, ani USA nie chcą i nie są w stanie zapewnić mu [Zełenskiemu – red.] wystarczającej ilości amunicji i broni. Przesłanie płynące z Monachium jest takie, że Zachód jest bezradny i niezdecydowany. A przecież śmierć Nawalnego i zdobycie Awdijiwki mogłyby wywołać także inne reakcje”.
W podobnym tonie pisał „Muenchner Merkur”: „Teraz nie można poprzestać tylko na słowach. Od konferencji bezradnych i zdesperowanych musi wyjść sygnał do zmiany obecnej sytuacji. Dostawy rakiet manewrujących Taurus dla Kijowa, drastyczne zwiększenie produkcji broni, debata na temat europejskiego parasola atomowego, powołanie unijnego komisarza ds. uzbrojenia – wszystko to musi teraz zostać wzięte pod uwagę, jeśli ofiary bohatersko walczących Ukraińców mają nie pójść na marne, a Europa nie zamierza bezczynnie czekać aż Putin zaatakuje kolejny kraj. Ale kanclerz Scholz musi w końcu wykazać wolę do bycia przywódcą z prawdziwego zdarzenia”.
Czy Scholz wykazał wolę bycia przywódcą? Jeśli tę wolę zdefiniujemy zgodnie z listą spraw do załatwienia, wymienioną przez dziennikarza „Muenchner Merkur”, to nie. Oto niespełna dwa tygodnie od Monachium Olaf Scholz zdecydowanie odmówił dostarczenia Ukrainie rakiet manewrujących Taurus. Jak tłumaczył, gdyby Ukraina dostała takie wsparcie od Niemiec, oznaczałoby to, że Niemcy angażują się w wojnę jako strona. Słowa, a co za tym idzie i decyzja Scholza były szeroko komentowane w całej Europie, ale warto przytoczyć jedną z opinii, która pojawiła się w samych Niemczech. Otóż Scholza skrytykowała wiceszefowa Zielonych w Bundestagu Katrin Goering-Eckardt, która stwierdziła, że nikt, kto domaga się Taurusów dla Ukrainy, nie chce, aby Niemcy stały się stroną w wojnie.
Przeciwnie, w jej opinii „dla pokoju w Europie i poza nią istotne jest, aby to Ukraina wygrała tę wojnę obronną. Największym zagrożeniem dla Ukrainy i bezpieczeństwa Niemiec pozostaje to, że prezydent Rosji Władimir Putin utrzymuje przewagę, kontynuując swoją imperialistyczną kampanię”. Zatem skoro Rosja już jest zagrożeniem dla Niemiec tak, jak jest nim dla Ukrainy, to logicznym staje się fakt zaangażowania Niemiec w wojnę po stronie Ukrainy. Jak widać, nie dla Scholza.
I to nie jedyny przykład na to, że Scholz nie udzieli pomocy Ukrainie w stopniu większym, niż taki, który nie „podrażni” Rosji. Kilka dni temu prezydent Francji Emmanuel Macron stwierdził: „zrobimy wszystko, co musimy, by Rosja nie wygrała” i dodał, że na tym etapie nie ma jeszcze konsensusu, by wysłać na Ukrainę wojska, ale nie można niczego wykluczać. Nie zobowiązał się tym samym do wysłania wojsk na Ukrainę ani nikogo do tego nie zachęcał, ale reakcja Berlina była zdecydowana. Olaf Scholz we wpisie w mediach społecznościowych jednoznacznie stwierdził: „Jedno jest pewne: nie będzie wojsk lądowych z krajów europejskich ani NATO. To obowiązuje”. Na sugestię Macrona zareagował także Kreml, którego rzecznik Dmitrij Pieskow zapowiedział, że w przypadku pojawienia się na Ukrainie wojsk z Zachodu należy mówić nie o prawdopodobieństwie konfliktu Rosji z NATO a o nieuniknioności takiego konfliktu. I dodał: - „Zadajcie sobie pytanie, czy odpowiada to ich interesom, a co najważniejsze, interesom obywateli ich krajów”.
Wydaje się, że w rozpoczętym właśnie trzecim (bądź jedenastym, w zależności jak liczyć) roku wojny Rosji z Ukrainą, każdy powinien sobie zadać to pytanie: czy w naszym interesie leży nieustanne uznawanie prawdopodobieństwa wojny Europy z Rosją (eksperci wskazują, że Rosja może być na nią gotowa w ciągu 5 lat), czy zdecydowana reakcja i skończenie z udawaniem, że konflikt nas nie dotyczy? Hasła prorosyjskich środowisk: „To nie nasza wojna” brzmią w kontekście rosyjskich gróźb wobec Polski i krajów europy zachodniej niesłychanie fałszywie. To już jest nasza wojna, nawet gdy udajemy, że dotyczy „tylko” Ukrainy.
Pobierz artykuł:
Zobacz więcej ekspertyz
Zadanie finansowane jest ze środków Ministra
